Lotnisko. Oprócz obowiązkowych w bagażu podręcznym woreczków strunowych z kosmetykami, ułożonej sprytnie elektroniki i teczki z dokumentami, jest miejsce na jeszcze jedno ważne akcesorium: przekąski. Bez tego ani rusz. Nic tak nie łagodzi zmiany ciśnienia przy starcie i lądowaniu, jak lizak, woda, guma do żucia, cokolwiek… A jednak tym razem nie działa. Mamo, bolą uszy! Mamo, głośno! Dziecko w lot nieswoje i z całą pewnością nieskore do spania. Nagle pojawia się przebłysk matczynego geniuszu - słuchawki! Choć schowałam je do plecaka z myślą o sobie, w gruncie rzeczy nie zaszkodzi spróbować. Młode nie jest głupie, z samymi słuchawkami nie będzie siedzieć, żąda dźwięków, w dodatku znajomych. Uff! Matka zaradna i na to ma rozwiązanie. Choć w samolocie z internetu korzystać nie można, przezornie pobrałam do offline playlistę pomelody. I to wcale nie była składanka Podróżujemy, a nowy śpiewnik. Lecimy: Głowa, ramiona…i reszta kończyn. Jesteśmy uratowani i wygimnastykowani.