Blog

Legenda o Panu Twardowskim – cały tekst

Legenda o Panu Twardowskim – cały tekst

Wielu niegdyś było na świecie czarodziejów. Czasem nazywano ich też magami albo alchemikami. Jeden taki alchemik mieszkał kilkaset lat temu w Krakowie, a nazywał się Pan Twardowski. 

Powiadają, że należał on do największych czarodziejów o jakich świat słyszał. Wiele legend o nim krąży – a to, że wywoływał duchy, a to, że to dzięki niemu pod Olkuszem znalazły się ogromne ilości srebra, a piasek znad Bałtyku przywędrował na południe i stworzył Pustynię Błedowską…

Jedno jest pewne – Pan Twardowski czarnoksiężnikiem był potężnym i szalenie ambitnym. Nie wystarczyły mu „zwykłe” czary: zamienianie zaklęciami królewiczów w żaby czy mieszanie w kotle mikstur na porost włosów. Jak wielu alchemików, marzył o wynalezieniu dwóch rzeczy: kamienia filozoficznego, który zamieniałby zwykłe metale w złoto i eliksiru nieśmiertelności. Do tego jednak nie wystarczały gromadzone na piwnicznych półkach księgi, proszki i magiczne substancje. Nasz szlachcic zdecydował się wezwać na pomoc samego diabła… A było to tak.

Pewnego razu, jak co wieczór zszedł Pan Twardowski do swojej pracowni, która mieściła się w piwnicy jednej z kamienic przy krakowskim rynku. Zapalił lampę oliwną, poustawiał na stole szklane naczynia, zajrzał do wielkiego słoja, w którym trzymał marynowane ropuchy, otworzył księgę z zaklęciami i zamyślił się…

Po chwili z góry dobiegło go wołanie żony:

– Co ty tam znowu robisz w tej piwnicy? Dalej próbujesz zmienić ołów w złoto? Chodź już lepiej spać!

– Kochana, chwilkę tylko posiedzę, jedno małe zaklęcie jeszcze wypróbuję. Przecież w końcu musi się udać!

–  A idźże, idźże z tymi twoimi dyrdymałami, za porządną robotę byś się wziął.

Ale tego już Pan Twardowski nie słyszał, bo mrucząc pod nosem, przeglądał księgę, która leżała przed nim na stole. Na okładce złotymi literami napisane było: “Wielka księga czarnej magii”. 

Szlachcic podkręcił wąsa i powiedział do siebie:

– Czemu by nie… Jakem Twardowski, no przecież komu ma się to udać jak nie mnie… Może nie taki diabeł straszny? Ha! Przekonajmy się!

I już podekscytowany zaczął przygotowywać pracownię do magicznego rytuału, który miał przywołać czarta. Kiedy skończył i wypowiedział zaklęcie, wszystkie świece przygasły, a w kłębach dymu stanęła przed nim wysoka, cała na czarno ubrana postać. Diabeł uśmiechnął się chytrze i odezwał się:

– O! Toż to Pan Twardowski we własnej osobie! Wezwałeś mnie, powiedz więc, w czymże mogę Ci służyć, mój panie.

– Chciałbym…

– Ale, ale! Każdy by czegoś chciał, ja również. Spełnię każde twoje życzenie. Będziesz miał całe bogactwo, jakiego zapragniesz, będziesz podróżował gdzie chcesz i bawił się do woli. Ale (!) pod jednym warunkiem. Musisz mi obiecać, że kiedy nadejdzie czas, przyjdę po ciebie i zabiorę cię ze sobą do piekła.

– Obiecuję, obiecuję! – odpowiedział ochoczo Pan Twardowski, ale w myśli już układał plan przechytrzenia diabła.

– Twoje słowo wiele dla mnie znaczy! – rzekł uprzejmie gość z piekieł. – Jednak chciałbym, żebyśmy to mieli na papierze. Mam tu taki ot, mały dokumencik – cyrograf. Podpisz go proszę, z łaski swojej, o... tu.

Przebiegły szlachcic szybko przeczytał umowę. Kiedy diabeł z rękami założonymi za plecy, pogwizdując, rozglądał się po pracowni mistrza, ten szybko dopisał w dokumencie kilka słów. A mianowicie, że diabeł będzie mógł go zabrać ze sobą jedynie wtedy, gdy spotkają się w Rzymie. Szybko zwinął cyrograf i oddał gościowi. Ten z uśmiechem wsunął go do kieszeni i zniknął. Dopisek zauważył dopiero, kiedy w piekle chciał swoją zdobyczą pochwalić się braciom czartom. Jego wściekły ryk słychać był aż w piwnicy mistrza Twardowskiego… 

Przez wiele lat diabeł służył Twardowskiemu, który stał się panem nad pany. Nigdy nie brakowało mu złota, drogich ubrań czy wykwintnego jedzenia. Dzięki diabelskim sztuczkom z człowieka w kwiecie wieku zmienił się znów w pięknego młodzieńca i takim miał zamiar pozostać. Uwielbiał podróżować, ale jazda powozami czy konno trwała zbyt długo, wyczarował więc z pomocą czarta ogromnego fruwającego koguta. Siadał na jego grzbiecie jak na rumaku i latał, gdzie mu się tylko podobało – nad dachami miast i rozległych lasów. A to nad brzeg morza, a to znów na najwyższe szczyty gór. Zawsze przy tym uważał bardzo, żeby przypadkiem nie znaleźć się w okolicy Rzymu. Był absolutnie przekonany, że oto udało mu się wystrychnąć diabła na dudka i dostać to, o czym marzył – nieskończone bogactwo i nieśmiertelność.

Pewnego razu Pan Twardowski ucztował w karczmie ze swoimi kompanami. 

 

Jedzą, piją, lulki palą,
Tańce, hulanka, swawola;
Ledwie karczmy nie rozwalą,
Cha, cha, chi, chi, hejże, hola!

 

Twardowski siadł w końcu stoła.
Podparł się w boki jak basza;
"Hulaj dusza! hulaj!" – woła,
Śmieszy, tumani, przestrasza.

Ale kiedy tak krzyknął nasz szlachcic, nagle muzyka ucichła, świece przygasły, a pomieszczenie wypełnił gęsty, gryzący dym, w którym dało się widzieć zarys postaci. Gdy opadł, oczom zgromadzonych ukazał się diabeł we własnej osobie. Biesiadnicy z krzykiem pochowali się po wszystkich kątach, ale Twardowski stanął dumnie, podkręcił wąsa i pewnym tonem odezwał się do gościa:

– Co tu robisz, drogi czarcie, nie wzywałem Cię chyba. Wracaj skąd żeś przyszedł, bo mi kompanów straszysz.

Ale diabeł tylko uśmiechnął się i odpowiedział:

– Przyszła kryska na matyska. Ta karczma Rzym się nazywa…

Zza pleców wyciągnął zwój grubego sznura, którym zamierzał skrępować szlachcica. Ten zaś, nie myśląc wiele, chwycił miseczkę z solą, która stała na stole i sypnął nią diabłu w oczy. To pozwoliło na chwilę oślepić czarta, który tylko ryknął z wściekłości. Twardowski w tym czasie skoczył przez otwarte okno prosto na grzbiet swojego latającego koguta. Kiedy diabeł odzyskał wzrok, popędził za nim, ale mógł już tylko wygrażać mu z daleka. Byli już bowiem znów poza karczmą Rzym.

Szlachcic, siedząc na swoim przedziwnym wierzchowcu, wznosił się coraz wyżej i wyżej ku niebu. Nie mógł się nacieszyć tym, jak wybornie znów zagrał diabłu na nosie. Śmiał się przy tym tak okropnie, że aż cały się trząsł. Wkrótce znalazł się tak wysoko, że mógł sięgnąć gwiazd. Cały czas chichocząc, wychylił się, by spojrzeć w dół i jeszcze raz pomachać z przekąsem do diabła. Nie zauważył jednak, że do koguciej nogi przywiązana była długa niteczka, której drugim końcem triumfalnie wymachiwał stojący pod karczmą czart. Nagle Twardowski poczuł gwałtowne szarpnięcie i stracił równowagę. Zleciał z koguta, który donośnie piejąc odleciał w dal. Szlachcic nie spadał jednak długo, bo płaszczem zahaczył o róg księżyca. Czym prędzej wdrapał się na niego, usiadł okrakiem i z zachwytem rozejrzał się dookoła. Legenda głosi, że siedzi tak po dziś dzień.

Legendy w aplikacji Pomelody

Posłuchajcie w aplikacji pomelody. Skorzystaj z 7-dniowego okresu próbnego lub wykup subskrypcję i ciesz się nowymi słuchowiskami!

Zaloguj się

Menu

Twój koszyk

Nie ma produktów w Twoim koszyku